WinyLand
...........................................................Słucham płyt winylowych...
wtorek, 25 kwietnia 2017
Przerwa
Płyt przybywa, ale znudziło mi się pisanie o nich :( Może jeszcze do tego wrócę jak będę miał więcej czasu. Na razie zbieram płyty i słucham ich z przyjemnością i do tego się ograniczam. W blogu płytowym przerwa.
wtorek, 29 listopada 2016
FRANKIE GOES TO HOLLYEOOD Welcome To The Pleasuredome
Japońskie wydanie I5SI-28I Polystar Records and Tapes Rok 1985
Kolejna kapela z Liverpoolu. Tym razem przedstawiciele pop-rocka.
Welcome To The Pleasuredome był to czwartym i ostatnim singlem zespołu z debiutanckiej płyty. Okazał się dużym sukcesem, docierając do pierwszej piątki na brytyjskiej liście przebojów.
Utwór w wersji albumowej jest kilkunastominutową suitą, lecz na potrzeby singla i teledysku został zedytowany.
Muzycy:
- Holly Johnson - główny wokal
- Paul Rutherford - wokal
- Peter Gill - perkusja
- Mark O’Toole - gitara basowa
- Brian Nash – gitara
Utwory:
Strona 1 - Welcome To The Pleasuredome
Strona 2 – Get It On; Happy Hi; Relax
Osobiste wrażenia z przesłuchania płyty:
Singiel czyli nie dużo muzyki, ale… No właśnie czasem jakość rekompensuje ilość. Nie oczekujmy od Frankie Goes to Hollywood za wiele, to typowa, choć bardzo charakterystyczna grupa z lat osiemdziesiątych. Dzięki specyficznemu wokalowi (Holly Johnson) bardzo rozpoznawalne jest brzmienie grupy. Osobiście nie jestem tu obiektywny, gdyż lata osiemdziesiąte już na starcie maja u mnie bonusa tylko za to, że to lata osiemdziesiąte ;) Muzyka z krążka broni się doskonale i dziś, zawraca głowę i rusza nogę. Tytułowy kawałek, to oczywiście wielki hit. Duża płyta z tym tytułem zadebiutowała na brytyjskiej liście na pierwszym miejscu i utrzymywała w rankingu sprzedaży 66 tygodni. Sam kawałek Welcome To The Pleasuredome z singla dotarł na 2 miejsce brytyjskiej listy. Ciekawostką jest kawałek Relax, którego nie puszczały publiczne media z powodu… tekstu traktującego o homoseksualizmie. Po przesłuchaniu kilkukrotnym singla, natychmiast kupiłem CD z pełną wersją ich debiutanckiego albumu, to chyba wystarczająca rekomendacja tej twórczości. Nigdy nie uważałem popu za gorszy kawałek muzyki. Każdy gatunek ma swoich mistrzów. Szkoda, że nie stworzyli więcej, dorobek grupy ogranicza się do dwóch albumów. Cóż wielkim indywidualnościom często ciężko ze sobą wytrzymać.
STAN TECHNICZNY:
PŁYTA: NM, (Near Mint) – Stan płyta bardzo dobry, odsłuch idealny.
OKŁADKA: NM, (Near Mint) – Stan okładki bardzo dobry.
sobota, 19 listopada 2016
PINK FLOYD A collection of great dance songs
Japońskie wydanie 25AP2260 2.5000 Sony CBS Rok 1981
Pierwszy album ze zremiksowanymi utworami zespołu.
Utwór "Shine on You Crazy Diamond" połączono w jedną całość. W "Wish You Were Here" wprowadzono zmiany w intro i outro.
Od nowa nagrano "Money", w którym na wszystkich instrumentach (oprócz saksofonu) gra David Gilmour. Natomiast w pozostałych utworach dokonano kosmetycznych zmian.
Lista utworów:
1. - "One of These Days" (Waters/Gilmour/Wright/Mason) 5:49
2. - "Money" [wersja z 1981 r.] (Waters) 6:45
3. - "Sheep" (Waters) 10:21
4. - "Shine on You Crazy Diamond" (Waters/Gilmour/Wright) 10:39
5. - "Wish You Were Here" (Gilmour/Waters) 5:26
6. - "Another Brick in the Wall, Part II" (Waters) - 3:50
Muzycy:
David Gilmour – gitara
Nick Mason – perkusja
Roger Waters – śpiew, gitara basowa, gitara
Richard Wright – instrumenty klawiszowe
Dick Parry – saksofon
Osobiste wrażenia z przesłuchania płyty:
Okładka sugeruje muzykę do tańca. Cóż, to raczej taki żarcik, chociaż po różnych środkach można tańczyć i do Chopina (to drugi żarcik). To żeśmy się pośmiali i właściwie na tym mógłbym skończyć ;). Dlaczego? Ano dlatego, że o Pink Floyd napisałem już w różnych miejscach tyle tekstu, że teraz mogę się już tylko powtarzać. Zresztą i ta płyta jest powtórzeniem. To zebrane kawałki z różnych innych płyt i zestawione według reguły, której nie odkryłem. Są to kawałki zremiksowane, w niektórych można doszukać się różnic w porównaniu do oryginałów, wyłapywanie tych zmian jest niezłą zabawa dla miłośników zespołu. Ja mogę słuchać Pink Floyd bez końca nawet z funkcją „random”. Niby to profanacja przy płytach koncepcyjnych, które stanowią zawsze jedną pełną opowieść, ale trudno. Kawałki Pink Floyd nawet wyrwane z kontekstu są prześwietne. Napiszę po raz setny, że ten zespół jest na pierwszym miejscu na mojej liście. Zebrało się w jednym miejscu trzech niezwykle utalentowanych gości i wszystko co stworzyli to dzieło sztuki. Kawałek historii do której mam zamiar wracać aż do śmierci. Nie chcę nudzić rozpisując się znowu nad czarodziejskim brzmieniem zespołu, nad tym co ze mną robi ta muzyka. Mogę tego słuchać ciągle i powiem więcej… słucham tego ciągle. Ostatnio poluję na solowe dokonania muzyków, są równie dobre. Ale o tym napiszę przy ich solowych płytach. Tutaj mamy do czynienia z największymi hitami w pełnym składzie (oczywiście bez Barreta). W pewnym sensie można powiedzieć, że jeśli ktoś, kto nigdy nie słyszał Pink Floyd (są tacy???) wysłucha płyty „A collection of great dance songs” będzie w stanie wyrobić sobie zdanie na temat zespołu. Jest to jakiś przekrój najlepszego okresu ich grania. Trudno mówić w przypadku takiej muzyki o „de best”. Nie wiem czy ktoś zaryzykuje wybranie ich najlepszych kawałków, bo cóż to znaczy najlepsze? Na tej płycie jest po prostu kilka ich piosenek, ani najlepszych ani najgorszych. Oni nie grali hitów, grali nastrojem. Każdy ich utwór wprowadza do innego świata, nie chodzi tu o tupanie nóżką (choć i to się zdarza). W przypadku takich kapel jak Pink Floyd szczególnie doceniam winylowy nośnik. Ta muzyka warta jest wyjęcia płyty z namaszczeniem z porządnej okładki i zapuszczenia jej w gramofonie. Pink Floyd i MP3 to jak homar jedzony na gazecie.
STAN TECHNICZNY:
PŁYTA: NM, (Near Mint) – Stan płyta bardzo dobry, na pewno ta muzyka i ten nośnik mnie przeżyją ;) Japońskie tłoczenie, jak zwykle rządzi.
OKŁADKA: NM, (Near Mint) – Stan okładki bardzo dobry. Dużo gorsze nowe okładki widuje ew Empiku.
niedziela, 28 sierpnia 2016
CAMEL Breathless
Japońskie wydanie K19P-9054 Gama Records Decca Rok 1978
Szósty studyjny album angielskiego progresywnego rocka zespołu Camel. Ostatni z klawiszowcem Peterem Bardensem , który opuścił grupę przed trasą do albumu.
Album koncentruje się na krótsze, radio przyjazne piosenek, ponieważ grupa starała się zdobyć antenę.
Jednak grupa zachowała swoje wpływy jazzu i progresywnego brzmienia. Wybitnymi tego przykładami są " The Sleepe " i " Echoes ", które brzmią podobnie do muzyki znajdującej się na ich wczesnych albumach.
Lista utworów:
- "Breathless" (Latimer, Bardens, Ward) - 4:19
- "Echoes" (Latimer, Bardens, Ward) - 7:18
- "Wing and a Prayer" - (Latimer, Bardens) - 4:45
- "Down on the Farm" - (Sinclair) - 4:24
- "Starlight Ride" - (Latimer, Bardens) - 3:25
- "Summer Lightning" - (Latimer, Sinclair) - 6:09
- "You Make Me Smile" - (Latimer, Bardens) - 4:17
- "The Sleeper" (Latimer, Bardens, Ward, Collins) - 7:06
- "Rainbow's End" - (Latimer, Bardens) - 3:00
Muzycy:
- Andrew Latimer: gitara, instrumenty klawiszowe, śpiew
- Peter Bardens: instrumenty klawiszowe, śpiew
- Mel Collins: flet, saksofon
- Richard Sinclair: gitara basowa, śpiew
- Andy Ward: instrumenty perkusyjne
Osobiste wrażenia z przesłuchania płyty:
Już kiedyś pisałem, że w czasach świetności Camela minąłem się z ich muzyką. Niejako odkryłem ta grupę odkąd zacząłem zbierać winyle. Ma już bodajże trzy ich płyty i zdanie wyrobione. Nazywanie ich muzyki rockiem progresywnym to moim zdaniem mała przesada, no można na pierwszych nagraniach ale zespół wyraźnie zmierzał w stronę brzmienia pop-like. Nie jest to wada, nie wszyscy powinni cisnąć się w jednym nurcie. Camel jest charakterystyczny przez wyraźne wtręty jazzowe. Dużo tu improwizacji na pojedynczych instrumentach i słychać wyraźne jazzowe brzmienie. Głównie przez to ich muzyka jest ciekawa. Maja tez talent do melodyjności kawałków, da się je pogwizdywać i potrafią się przyczepić do ucha na cały dzień. Breathless odbieram, jako najbardziej wygładzony krążek z tych, które posiadam ale mimo wszystko uważam go za najlepszy z nich. Być może robię się sentymentalny ale bardzo lubię słuchać ich mruczand. Właśnie słowo mruczando to jest właściwe określenie, przyznacie, że od rocka progresywnego do mruczanda droga daleka, ale nie w przypadku Camela, u nich to się jakimś cudem razem mieści w jednym kawałku. Po doprawieniu Jazzem robi się z tego niezła uczta muzyczna. Polecam Camela a zwłaszcza ten krążek na spokojny wieczór we dwoje czy w samotności. Sprawdzi się w obu przypadkach ;)
STAN TECHNICZNY:
PŁYTA: NM, (Near Mint) – Stan płyta bardzo dobry, odsłuch idealny.
OKŁADKA: NM, (Near Mint) – Stan okładki bardzo dobry. Całość jak spod igły.
Subskrybuj: Posty (Atom)