Udało mi się namówić pana Andrzeja Kozłowskiego do napisania kilku słów na naszym blogu. Andrzej znany jest z budowania świetnych gramofonów, podaje link do Jego strony: http://adfontes.com.pl/gramofony/. Tak naprawdę nie musiałem długo Andrzeja namawiać do napisania notki, bo tak to już jest z pasjonatami, że lubią dzielić się swoja pasją. Dziękuję z tego miejsca za kontakt Andrzeju i liczę na to, że co jakiś czas odwiedzisz naszego bloga z nowym tekstem ;) Ale starczy już tego wstępu, oddaję głos Andrzejowi:
GRAMOFON AD FONTES
Czyli, jak zatrzymać czas przy pomocy kilku drobiazgów, które akurat były pod ręką...
Zawsze miałem talent do gromadzenia przedmiotów. Szczególną sympatią darzyłem wszelkie śrubki i nakrętki. Jeśli już trafiło się coś nietypowego, błyszczącego złotem, wprawiało mnie to znalezisko w stan zdumiewająco podobny do upojenia alkoholem... Zbieractwo i czynnik drugi - ambicjonalne podchodzenie do każdego wyzwania.. A już nie daj Boże jak jakiś cwany kolega zaczął gadkę w stylu: Ty inżynier, nie dasz rady???..
No więc biorąc pod uwagę, że miałem wszystko co potrzebne, byłem zmotywowany oraz posiadałem kilkaset płyt winylowych, powstanie gramofonu i jego ewolucja było nieuniknione. Mimo ogromnej ilości wiedzy dostępnej w necie sam proces budowy gramofonu, czyli napędu oraz ramienia nie był wcale taki prosty i oczywisty. Każda koncepcja wymagała sprawdzenia i testów. Po drodze byli stolarze i mechanicy. Były ślepe uliczki i straty materialne (najczęściej w postaci igieł do wkładek). Były też cudowne chwile, gdy płyta zagrała takimi szczegółami i odcieniami, że nie miałem ochoty wyłączać...
Po wielu tygodniach pracy powstał gramofon o nazwie AD FONTES - co znaczy - POWRÓT DO ŹRÓDEŁ. W założeniu miał zapewnić dobre granie dla mnie oraz kilku przyjaciół z okolicy. I tak jakoś wyszło, że rozszedł się po całej Europie i istnieje w świadomości wielu miłośników muzyki. Czasem kapryśny jak dziecko, jak dziecko wymaga uwagi i troski. Czasem bezproblemowy i doceniany od pierwszego kontaktu. Taki wytwór ręczny, czyli manufaktura.
Jestem dumny z mojego produktu i z radością tworzę kolejne. Cieszę się także dlatego, że stałem się inspiracją dla kilku już polskich producentów gramofonów. Jak by nie patrzeć, przechodzę do historii. Niszowa produkcja, niszowa historia powie ktoś sarkastycznie. Uważam, że warto było dla tych kilkudziesięciu wspaniałych spotkań z nabywcami, dla tych pasjonatów, którzy podzielają mój sposób postrzegania świata, estetyki i pomysłu na winyl. Bardzo dziękuję wszystkim, z którymi dane było mi się spotkać. Mam apetyt na więcej i zapraszam do Włocławka.
Pozdrawiam Andrzej Kozłowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz